niedziela, 2 czerwca 2013

Moja pierwsza praktyka zawodowa.

Pamiętam w okolicach roku 2000 Monikę - koleżankę z kierunku ekonomicznego, która przyszła do mnie dumna jak paw. Mówi: Zdobyłam letnią praktykę w banku! Uff... 3 miesiące, a ile trzeba było się nachodzić? Ile znajomości ruszyć? Zadziałał tu ostro ojciec kolegi - jej chłopaka - lokalny biznesmen do spółki z ojcem dziewczyny, który miał pośrednie interesy związane z rzeczonym bankiem.

Praktyki koleżanki były oczywiście za darmo i nie był to odosobniony przypadek. Większość z moich znajomych praktykowała za darmo, bądź tylko z niewielkim dofinansowaniem lokalowym z uczelni.

Ja w Wielkim Mieście nie miałem za bardzo znajomości w branżach, które kwalifikowałyby się do moich praktyk.

Nie zdobyłem prawdziwej praktyki.... nawet za darmo... mimo że bardzo się starałem.

Młodsi o te "pół pokolenia" rówieśnicy/koledzy kiedy o tym opowiadam śmieją się... jak to... za darmo?

Tak... ja marzyłem o tej praktyce za darmo w oszklonym biurowcu, jednak przed rzeczonym biurowcem mogłem jedynie zatrzymać się, spojrzeć do góry i westchnąć.
Praktyka na zielonej łączce?

Wymaganą do zaliczenia studiów praktykę zdobyłem po znajomości w małej firmie znajomych nie związanej ze specjalnością główną, którą nieco na siłę uzasadniłem na uczelni.

Wyobraźcie sobie tą ciemną dolinę w jakiej znalazłem się ja i niektórzy z moich znajomych. Rynek pracy tak totalnie przesycony, że harowanie za darmo w jakiejś firmie w szklanym biurowcu jako szeregowy przydupas w marynarce pod krawatem, było wielką nobilitacją.

A praca? Wolne żarty. Bez mocnych znajomości?

Powiem wam, że nawet się trochę podłamałem, ze dwa lub trzy dni, po odmowie ostatniej możliwej do zdobycia praktyki (za darmo) byłem w nieźle skopanym humorze, bo to de facto równało się niemożności zdobycia pracy po studiach w zawodzie kierunkowym...

...po tym krótkim czasie usiadłem, przemyślałem sobie pewne sprawy i zmieniłem swoje podejście do pracy i biznesu na zawsze... przestałem szukać pracy.... zupełnie....


...zacząłem szukać klientów. A zacząłem, skoro świat korporacyjny był wtedy niedostępny, od kariery ze szmatą i szczotką w ręce.

7 komentarzy:

  1. Właśnie zrobiłam praktykę w banku X. Nikt mnie do tego nie zmusił, na studiach magisterskich nie mamy takiego obowiązku. Zachęciła mnie do tego opinia koleżanki, która odbyła praktykę w tym samym banku. Koleżance się podobało, twierdziła, że miała zadania bardziej odpowiedzialne od kserowania i parzenia kawy. Więc idę. W ciągu 1,5 miesiąca, czyli ponad 100 godzin zegarowych, moim najbardziej odpowiedzialnym zadaniem było porównanie wydruku z sejfu ze wpisami w książce ewidencji oraz opisanie znalezionych błędów. Poza tym: kserowanie, odwalanie kampanii za pracownice (wyszukiwanie klientów w systemie, pisanie listów, ich wydruk, stemplowanie kopert), zszywanie dokumentów, układanie segregatorów i dokumentów - sama bajka. Koledzy i koleżanki praktykanci jeszcze się płaszczyli chodząc na zakupy dla pracownic i przynosząc im obiadki. Czy się czegoś nauczyłam? Nie. Niczego. Tylko przekonałam się, że nie chcę pracować w takim miejscu. Oczywiście praktyki były darmowe. Poza Warszawą (a w niej nie mieszkam) chyba nie widziałam ofert płatnych praktyk. Cóż, odechciało mi się robić za darmo... Pozdrawiam, Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w mojej karierze oczywiście zdarzyło mi się pracować za darmo

      już w okresie po rzeczonej obowiązkowej praktyce i opisanych w artykule perypetiach jakimś przypadkiem załapałem się na krótki epizod w jednej firmie - skorzystałem - po kilku dniach zaledwie odechciało mi się pracować za friko

      nie warto

      zdecydowanie praca za darmo do niczego nie prowadzi i nie zwiększa puli wiedzy i doświadczenia zawodowego

      praca za darmo jest warta tyle ile wynagrodzenie za nią

      nic

      Usuń
  2. W moim przypadku było inaczej. Dziwię się że ze zdziwieniem piszecie że praktyka jest nieodpłatna. Co to jest jeden miesiąc? U mnie na uczelni wymagają jednego miesiąca i nikt nawet nie zająknął :) Duży odsetek nawet nigdzie nie było tylko robili fikcyjny dziennik praktyk i szli po pieczątkę i podpis. Ja miałem praktykę w Hucie Miedzi w dziale BHP (miesięczną). Przez ten okres zwiedziłem całą Hutę I i kawałek Huty II, uczestniczyłem w notatkach remontowych, zebraniach inwestycyjnych (z dyrektorami największych firm połączonych z kombinatem), prowadziłem szkolenie okresowe, przeprowadzałem rutynowe kontrole na terenie huty, zapoznawałem się metodologią pracy służby na hucie, jeśli uczestniczyłem w zebraniu jakiegoś przedsięwzięcia podpisywałem się na liście osób sprawdzających zachowanie procedur, na terenie huty byłem ubrany jak każdy inny bhp'owiec i ludzie z nadzoru/kierownictwo. Może to trochę mydlenie oczu ale pod nadzorem mojego opiekuna przez ten jeden miesiąc czułem się jak pracownik w ww dziale. Przez 3,5 roku robienia INŻ nie nauczyłem się tyle ile przez ten jeden miesiąc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trafiłeś na dobrą fuchę w KGHM, może się nawet da zaczepić na przyszłość (pomogła rodzina czy nie? :> no właśnie)

      sam czasem mam second thoughts na temat tego, czy aby sensownie podbijałem Poznań, bez żadnych znajomości i pleców, karkołomnie...

      ale jak popatrzę na stan obecny te myśli przechodzą :)

      co jak co u nas w Zagłębiu można się urządzić, poczynając od praktyki sensowniejszej niż podawanie papierów na ksero w poznańskim banku

      Usuń
    2. To prawda znajomości trochę pomogły... ale będąc na praktyce, sam, swoim podejściem do ludzi i otwartością narobiłem sobie znajomości. Ostatnio dzwonił do mnie kolega z działu BHP właśnie i pytał czy już mam papiery bo ma dla mnie robotę jako BHPowiec w 100 osobowej firmie "biurowej". Dlatego trzeba pamiętać by "rozpylać" wokół siebie pozytywną aurę a wróci to do nas z podwójną siłą. Uważam że istnieje coś takiego jak karma ;) Może u innej osoby, nieśmiałej i cichej nie było by tak dobrze i po skończeniu praktyk dalej by była na Pan ze wszystkimi. Ja tak nie potrafię i latałem po biurach, rozmawiałem, dopytywałem, herbatkę wypiłem, rozmowy schodziły często na życie poza zawodowe. Okazało się że są rzeczy które nas łączą. I tak w niedługim czasie relacje wyglądały: No siema Marcin! Dużo dzisiaj roboty? Może pomóc Ci z tym raportem? Idziesz dzisiaj na kwas(wydział kwasów) może? To się zabiorę. O której na obiad śmigasz? To może moim pojedziemy bo wczoraj Twoim jechaliśmy? No i jak Rafał sprzedałeś auto? Za czym się rozglądasz? I tak w kółko :)

      Usuń
  3. Miałam trzy rodzaje praktyk, na różnych rodzajach uczelni - opiekuńcze - żłobkowo/szpitalne - praca po 7 godzin, na pełnych obrotach umysłowych i siłą rzeczy fizycznych też, bo choć latanie ze szmatą nie należało do obowiązków, przy dzieciach trzeba być aktywnym - to była ogromna szkoła. Po dwa miesiące na każdym roku i raz w tygodniu na kilka godzin przez resztę czasu plus wolontariaty w różnych instytucjach opiekuńczych. Taka praca nie może być na pół gwizdka, nie mogą kazać się tylko przyglądać i nie mogą na to pozwolić.

    Drugie - informatyczne - też 7 godzin, ale tylko jeden miesiąc. To było to o czym się wspomina tu i u Rafała - nie tyle kserowanie, ale równie nudne dla stałych pracowników zajęcia jak tworzenie bazy danych klientów. Choć dostałam też jeden ambitny projekt, z którego firma potem miała korzystać w celach marketingowych, ale nadal nie było to nic wspólnego z moją specjalnością i tak naprawdę - nie dziwię się - nikt nie da mi grzebać przecież w systemach i komputerach poważnej firmy, nikt nie da mi zaglądać w zabezpieczenia, podglądać rozwiązań. To byłoby sprzeczne z jakimikolwiek zasadami bezpieczeństwa :)

    No i trzecia - nauczycielska - z uwagi na równoległe zajęcia na innych uczelniach, fikcyjny program praktyk zaproponowany zresztą przez wykładowcę od dydaktyki, piecząteczka, szkoły docelowej na oczy nie widziałam.

    W każdym razie oczywistym dla mnie jest, że te praktyki są potrzebne, równie oczywistym, że nie zawsze możliwe i najbardziej oczywistym, że darmowe - za wiedzę praktyczną się płaci. Dawnymi laty zawodu uczyło się od majstra i dopiero po wyzwoleniu szło na swoje. Uczyło latami. A teraz przez miesiąc czego się można nauczyć?

    Dobrym systemem były zawodówki - od szmaty z miotłą i przyglądania, przechodzili w końcu do praktyki, uczyli się rzeczywiście - ale kosztem wiedzy ogólnej (lekcie 3 razy w tygodniu). Uczniowie zawodówek za konkretną pracę na tych praktykach dostawali wynagrodzenie. Małe, ale było. Ale to nie był miesiąc. To były dwa-trzy lata praktycznej nauki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że niektóre praktyki okazały się w miarę realne tak czy inaczej kserowania dokumentów i robienia kawy nie można nazwać praktyką zawodową - choć pewnie i w durnych szczenięcych czasach z przenoszenia papierów w biurowcu byłbym zadowolony

      ja po fiasku mojej praktyki przeszedłem do pracy serwisanta-informatyka, z dużym odsetkiem "szmaty w ręku", o czym kiedy indziej

      uczyłem się, jednocześnie zarabiając, a elementy umiejętności kontaktowych wykorzystałem w kolejnej pracy

      Usuń

Drodzy czytelnicy! Informuję, że wszelkie nieuzgodnione ze mną przekazy reklamowe i linki w komentarzach są od razu kasowane.

W celu wykupienia reklamy lub linków (w korzystnej cenie) proszę o skontaktowanie się na e-mail: LinuxEurope@gmail.com

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...