Po tym jak na moim osiedlu otwarto drugą Biedronkę padły cztery
pobliskie sklepiki. Podobny los spotkał trzy małe sklepy na osiedlu
kolegi, gdzie otwarto Polo. Przykładów można mnożyć - pisałem już kiedyś
o podobnym efekcie. Prawda jest taka, że duże korporacje wycinają w
pień drobny handel, który mógłby być ostoją jakiejś drobnej
przedsiębiorczości, zalążkiem jakiejś klasy średniej.
Co
pozostaje po wejściu Biedronek, Lidlów, itp. na mały lokalny rynek?
Pozostaje pustka. Sieć supermarketów nie da zarobić lokalnej
społeczności, negocjacje handlowe, umowy, usługi za pewnymi wyjątkami
odbywają się na nieco wyższym szczeblu.
Te siedem
sklepików na dwóch pobliskich osiedlach zapewne było klientami jakiejś
lokalnej hurtowni, która o ile jeszcze nie padła, to musiała zredukować
skalę działalności. Straciła na tym jakaś lokalna firma transportowa,
lokalna sieć wzajemnych usług, itp.
Lokalna społeczność, lokalna gospodarka przez sieci supermarketów jest drenowana w sposób niemalże rabunkowy. To jest prawda. W supermarketach dostaje pracę kilka osób - miejscowych - jednak sumując znacznie mniej niż poprzednio w małych sklepach. Sklepikarze przechodzą na wcześniejszą emeryturę, czy na bezrobocie - na garnuszek państwa, dzieci sklepikarzy wyjeżdżają do UK za lepszym życiem (ciekawe czy tam także w centrach miast i osiedli są Biedronki i Lidle...)
Społeczność, czyli głównie emeryci którzy pozostali, przez jakiś czas cieszy się niższymi cenami i promocjami, które przez jakiś czas pozostają na niższym poziomie, potem się to kończy.
Co potem?
W okolicy pozostaje duży zakład przemysłowy, ostoja lokalnych polityków, korupcyjnej sitwy rodzinnej i towarzystwa wzajemnej adoracji. Zbieranina męt i złodziei w białych rękawiczkach.
Pozostaje sieć urzędów i placówek samorządowych obsadzonych przez kolejną sitwę towarzyską.
Pozostaje także z drugiej strony lumpenproletariat i środowisko dresiarsko-przestępcze, które czuje nosem pewną prawdę - nie ma pracy, nie ma perspektyw, a jedynym sposobem na dorobienie się jest coś ukraść.
Gdzieś na granicy tego bajzlu są ludzie tacy jak ja czy ty - osoba czytająca ten blog - może zainteresowana założeniem firmy i odmawiająca 'poddania się'.
I tym akcentem, smutnym, ale pozostawiającym nadzieję, kończę dzisiejszy post. Nie będzie lekko, ale trzeba działać.
Kiedyś może bym się zgodziła z myślą przewodnią.. tu są winne także małe sklepy, tzn. ludzie decydujący co w nich sprzedawać - to samo co w marketach, mniej i drożej. Model biznesowy skazany na wymarcie, tu zawsze wygra silniejszy kiedy konkurujesz ceną.
OdpowiedzUsuńSą towary gdzie nie trzeba konkurować ceną, ale źródłem pochodzenia czy jakością np. chleb. We wszystkich osiedlowych sklepikach w mojej okolicy dominuje to samo seryjnie produkowane paskudztwo; wzięcia wielkiego nie ma, ot w razie nagłej potrzeby ktoś kupuje... Sklepiki utrzymują się głównie ze sprzedaży alkoholu i elementów z rodzaju "zabrakło, idź kupić". W żadnym nie kupię niczego lepszego jakościowo niż w pobliskich marketach. Gorzej, niczego innego co bym nie znalazła w ograniczonych przecież asortymentach takiej np. Biedronki.
I niech mi ktoś powie, żę markety to samo zło i wykańczają drobnicę. O drobnicy powiem tyle, że jeszcze poprawiają celownik marketów, by lepiej w nich trafili...
nie jestem fanatykiem anty-marketowym, o czym można się przekonać na Korzystnych Zakupach, mimo wszystko politycy, rady miast, itp. wpuszczając do centr miast i osiedli handel wielkopowierzchniowy zrobili źle
Usuńnie mam nic przeciwko handlowi wielkopowierzchniowemu na wzor europejski